piątek, 11 lutego 2011

Maciej Gierszewski, "Luźne związki".


W piwnicy, trzy piętra pod domem, „Luźne związki” Macieja Gierszewskiego wprowadzają do siebie nowego bohatera lirycznego – mnie. Czytam te wiersze i zaczynam rozumieć dlaczego lubię miejsca odosobnienia, gdzie nic nie jest napięte. Czas, ludzie, zobowiązania w pewnym czasie i miejscu schodzą na trzeci plan. Trzeba dać sobie na luz i poczytać książkę Gierszewskiego albo znaleźć swoją piwnicę. Najlepiej jedno i drugie.

„Luźne związki” to tytuł dobrze oddający relacje bohatera lirycznego z rodziną. Od niej autor zaczyna. Ojciec, matka, dom to tematy, słowa klucze, które powracają w tej książce jak suchy kaszel. Gierszewski obnaża „luźne związki” nie tylko z rodziną. Wiersze takie jak „Przed SMAKOWNIĄ”, „Zjazd” pozwalają sądzić, że „luźne związki” bohater ma w ogóle z otoczeniem. Cała książka jakby o tym właśnie mówi.

Radzę: jeśli jesteście zmęczeni codziennością, zbyt mocno się napinacie każdego dnia, aby przejść do historii jako najlepszy sprzedawca, super belfer, hit kredytowy, 100% mężczyzny (w radnym, pielęgniarzu), dom, drzewo i drużyna synów poczytajcie „Luźne związki Macieja Gierszewskiego. Nadęcie opadnie, żyły odpuchną, mięśnie przestana drżeć.

Gierszewski jest przekonujący w tym, że pewne sprawy – nawet takie jak ONA, mogą poczekać. Jednocześnie od niechcenia autor wskazuje, co jest ważne w życiu, jak w wierszu „Kamienie na dnie rzeki”. Wskazuje to od niechcenia, bo niektóre rzeczy robi się od niechcenia


Dwaj panowie w krawatach,
przyjezdni z Warszawy,
to nie są moi ulubieńcy,
choć z nimi rozmawiam,
choć do nich się uśmiecham

(„Zimne kłamstwa)

Książka sprawia wrażenie rozmowy z sobą samym. Może jest czasem sobą znudzony, stąd zabawy słowami, chociażby aliteracje jakby, np. „płytka robota płazów” – aliteracje chwilowe jak przetarcie oczu zmęczonych pisaniem blogu.

„Luźne związki” to też związki między wierszami w książce. Jak w wierszu „Występek powracające słowa „Kocham was obu” z wiersza „Widziałem”.

Tytuł „Luźne związki” jest uniwersalny. Mnie książka przekonuje, tym bardziej w piątek wieczorem, kiedy to żyję świadomością, że jutro rano będę miał „luźne związki” ze wszystkimi obowiązkami.

Widziałem


Dwa dni później stoję przy otwartym oknie na pierwszym
piętrze. Słońce kładzie jasną smugę na ścianie przeciwległego
bloku. Bawią się przy trzepaku: ona i jej dwaj strażnicy. Nie
mogą mieć więcej niż po siedem lat.

„Idziemy!”, pada nagle, na tyle głośno bym dosłyszał. Wchodzą
w ciemną bramę pod ósemką. Po chwili wychodzą, stają przy
wejściu. Dziewczynka została wewnątrz, pewnie sika.
Gdy wychodzi, obejmuje ich czule i mówi: „Kocham was
obu”.


Wartości rodzinne

Wsiadam do tramwaju, który jedzie na Ogrody.
Stojąc na przednim pomoście
przypomina mi się twarz matki, nie matka,
sama twarz jedynie, która śniła mi się całą noc.

Na głowie nie miała ani jednego włoska.
Patrzyła mi w oczy, chciała mówić, nie poruszając ustami.
Jej głos usłyszałem w głowie: „Synku,
jestem pusta w środku. Rozumiesz, synku? Pusta!”.

Nie rozumiałem, nie chciałem rozumieć.
Zostawiłem ją za sobą. Następnego dnia
zaraz po przebudzeniu, wystukałem numer do domu.
Po dwóch sygnałach odebrała siostra.

„Daję mamę, wiedziała, że będziesz dziś dzwonił.”
Od razu zapytała, czy przyjadę na święta, bo jak tak,
to kupi mi mały prezent, a jak nie, to nie
będzie sobie głowy zawracać. Ma teraz tyle spraw do załatwienia.

Odpowiedziałem, że tak, choć chciałem powiedzieć, że nie.
Chyba nie uwierzyła, dopytywała kilka razy.
Chyba z pięć. Tłumacząc się: „Słuch mi się pogorszył”.
Prawie jej nie rozumiałem.


Maciej Gierszewski, „Luźne związki”,Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum
Animacji Kultury, Poznań 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz