wtorek, 29 marca 2011

Marcin Orliński, "Parada drezyn"


W „Paradzie drezyn” Marcina Orlińskiego znalazłem dla siebie kilka żywych obrazów pochodzących z dzieciństwa. Przypomniałem sobie kumpli z 15-go Grudnia dzisiejszej Piastowskiej: Rolans ( dziś Manolo, rzadko, ale można go spotkać w mojej piwnicy), Lolo, Siwy, Jacek. Widziałem budowę domu towarowego, która trwała całe moje dzieciństwo. Tam spędzaliśmy większość czasu a trzeba wiedzieć, że w domu bywaliśmy tylko podczas posiłków. Nikt nie bawił się z mamusią i tatusiem. Zabawa w wojnę, zawody w skoku w dal, piłka – to nasze dzieciństwo.
Co pamięta Marcin Orliński? Brudny chlebak, w którym chowano słodycze, pieczone ziemniaki, miedzianego konika bez nogi. I tym podobne szczegóły, których autor używa, by powiedzieć, że trudno jest odnaleźć tamten czas, tamten wiatr. Brzmi banalnie, ale tylko w moich palcach wystukujących tę zachętę do czytania wierszy Orlińskiego.
Książka podzielona na trzy akty: 1. „Lato, wściekłe lato”, 2. „Zwrotnice”, 3. Ślady po stopach” już pierwszymi wierszami wprowadza nas w stan niepewności. Czytelnik prowadzony przez korytarze wspomnień nie wie dokąd dotrze. Bezpośrednie zwroty do mnie: „Wyobraź sobie lato jako wnętrze łodygi …” uświadamiają mi, że to nie tylko sprawa autora. Być może Orliński zna jakąś uniwersalną prawdę i wie jak do niej dotrzeć?
Oczywiście nikt mnie nie zaprowadzi do żadnej prawdy. Ale towarzystwo jest ciekawe, intrygujące. Tematy poruszane podczas podróży rzeczywiście na chwilę pozwalają patrzeć na autora jak na kogoś kto wie o mnie nieco więcej niż ja sam.
Wspomnienia z dzieciństwa, ten świat, który w książce ożywa nie istnieje sam dla siebie. Poeta zdaje się pytać co dalej, gdzie teraz szukać siebie tamtego, gdzie szukać tego, co w nas prawdziwe, nieskalane. Ach, ta tęsknota za szczerością, za sobą!
Książka Marcina Orlińskiego należy do tych, które najlepiej sprawdzają się w czytaniu, nie zaś w dyskutowaniu o nich. Nazbyt jest wyraźna, oczywista to złe słowo, zbyt konkretna to tez złe słowo, bo konkret rozmywa się tu jak jak straszny sen nad ranem, po śniadaniu.
Mam duże szczęście, że mogę czytać „Paradę drezyn”. Wiecie do czego służą Google? Oczywiście, do wyszukiwania. Proszę wpisać tam: Marcin Orliński+Parada drezyn. Może ktoś was lubi i sprzeda ten wysublimowany świat.
Uwaga!

LISTY Z ISLANDII

Magdzie

Trzeba szukać świata na jego obrzeżach,
wśród mchu. Tam, gdzie rosną grzyby o nieznanych
nazwach, zapisano śmierć naszych bliskich, Twój
kolorowy kącik z rodzinnego domu, kudłate łby
tamtych zwierząt. Wiem o tym doskonale,
choć nie wierzę w kołowroty pamięci absolutnej.

Te wszystkie epoki, geologiczne skorupy gdzieś tam są,
majaczą. Szkoda czasu na przeglądanie książek
telefonicznych, ważenie w dłoni cyrkla, kserowanie
listów. Lepiej zanurzyć twarz w lustrze. Wino i krew
to oblicza tego samego wysiłku, tej samej tężni,
której na imię chwila.


Marcin Orliński, „Parada drezyn”, Bibiloteka Arterii, Łódź 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz