niedziela, 24 kwietnia 2011

Kira Pietrek, "Język korzyści". Awantura w piwnicy.


Wczoraj w piwnicy od 16 godziny awantura jak się patrzy. Dwa słoiki ogórków w drobny mak, sok wypity, kołnierze oblane. Koper u warg. Chrzan w zębach. Jakaś świnia chciała szczać na schodach, ale okazało się, że musi do domu biec, dziecko robić. A zaczym zacznie robić, musi jeszcze się ogolić, bo to odświętna sytuacja. Wszyscy ludzie pozamykali okna, ogień na dachu, płonęło jezioro.
To oczywiście skutki czytania wierszy Kiry Pietrek z tomu „Język korzyści”. Nie wiem, co ich wzięło po tych wersach. Ja tam daleki jestem od zachwytu, bo i co w tym wyjątkowego. Gdyby dano nam szansę takie wiersze publikowalibyśmy w liceum, bo i w liceum tak pisaliśmy. Wkurwienie na zwierzęcość człowieka, zrównanie człeka ze świniami. Bardzo udana metafora, kontrast licealny. I zaczęło się. Że niby nie pisaliśmy tak, że bywały takie wiersze, ale książka nigdy nie powstałaby, za mało mózgu mieliśmy niby. No może i tak, może przesadziłem. Największy cwaniak ten, co sam nie potrafi.
Wiersze jednak napisane z odpowiedzialnością za utrzymanie szybkiego tempa. Czułem się jak po rajdzie samochodowym. Bolała głowa i dupa od taboretu. Śmiałem się. A podczas śmiania się podskakiwałem na taborecie jak głupi. Krzyczałem „ohoho, oho” i „ hiha, ła haha” na zmianę.

Świat Kiry Pietrek to wielki kopulodrom, w którym ludzie prócz śladowych ilości mózgu mają przede wszystkim organy rozrodcze. Najczęściej w tym świecie czuć zapach spermy, cip i zwierząt.

czułam dzisiaj zapach spermy w ubikacji
i kilka włosów łonowych pod deską
myślicie że inne biurwy też to czuły?


Człowiek zrównany jest tu ze świnią, która przeżywa te same procesy fizjologiczne. A przede wszystkim jest zwierzęciem hodowlanym. W wierszach Kiry Pietrek człowiek występuje w roli takiego zwierzęcia. Wszystkie zabiegi kosmetyczne zestawione są z zabiegami mającymi na celu poprawienie jakości mięsa świńskiego. Wszystko dlatego, że działamy tylko w imię korzyści.
Kpina, kipiąca piana kpiny, to podstawowy środek, którym operuje autorka. No taka już jest ta poetka. Nie wyrywa sobie włosów, nie modli się tylko prowokuje do śmiechu, jakiegoś dzikiego śmiechu gołego buszmena. To mi się podoba.

Tak o to głównym bohaterem moim wczorajszego dnia był tomik poezji, który wielkiej rewolucji nie zrobi, ale powracał będę do niego często. Powywracał ludziom w głowach i wylądował tylną okładką na posadce. Powracał będę często, bo lubię takie bezpośrednie liryczne rzygnięcie na laptopa. Lubię to tempo, ten szał. Nie ukrywam, że czuję się też bezpiecznie, bo temat już dawno rozpoznany. Słowem, krytykiem nie jestem, ale polecam i biorę za to w łeb, jakby coś się nie spodobało.
Ktoś jeszcze dodawał, że „Babka a takie wiersze Klecie” – w sensie, że mocne. No widać nie stara jest ta babka, hehehe. Nowy typ kobiety? Hehe, poetki, hehe? Ee, to nie ważne. Płeć nie jest ważna. A przynajmniej nie możemy do tego dopuścić. Ogórkami w niego!!!!

A jak jest któryś taki cwaniak, to niech poczyta wiersze Kiry Pietrek. Zmięknie.

PAPIEROWE KUBKI

muszę powiedzieć
to stadium rozwoju nie zadowala
nie liczy się
pobiera samodzielnie pokarm
brawo
muszę powiedzieć nic
mnie już nie dotyka
skończona ekspansja
terytorialna gatunku
specyficzne narządy
słuchu i mowy
stadium nosowego fi fa fą
wiszące spłuczki
open space jest pełen cierniogłowych
z ciałek wychodzą im małe ryjki
opatrzone w haczyki i kolce
ryjki chowają się za pomocą skurczy mięśni
czyli nigdy nie wychodzą
tym paniom brakuje układu pokarmowego
mają tylko wydalniczy i nerwowy
kolejka po espresso z pianką co rano
jest grą pozorów grą nieżywych gruczołów
w szatni na dole wiszą nasieniowody z numerkami
szatnia jest obowiązkowa
obowiązkowe są też czopki entuzjazmu
dostępne w każdej łazience
na każdym koedukacyjnym piętrze
wszyscy czują się wyróżnieni
z szeregu podobnych
olbrzymie jądra to normalka
na stanowiskach kierowniczych
ciało ma tylko przód
muszę powiedzieć
liczy się przód
i mało rozgałęzione jelito
grube


_
osiągajmy rozmiar a jakże
grupujmy się a jakże
na metrze kwadratowym gleby
recepcja stopnia wilgotności
bez zmian


MIX ZDROWIA I KORZYŚCI

trzydniowe warchlaki poddaje się
podstawowym zabiegom sanitarnym
spiłowane kły
spiłowane racice
kastracja bez środków znieczulających
zastrzyki z witaminami

w tym samym czasie na rynek
wychodzi nowy produkt
prowit mix
przy niskim zużyciu paszy
wysoki przyrost mięsa tuczników

po nieudanej promocji worek pełen korzyści
główny marketingowiec anna porębska
zostaje zwolniona

polskie produkty z serii koncentraty i premiksy
nie zawierają jeszcze dodatków modyfikowanych genetycznie

natomiast ściółka dla świń
owszem

prosięta często mają schorzenia kończyn
z powodu zanieczyszczonego podłoża
dlatego bardzo proszę aby zwrócić uwagę
na retusz kolan przed oddaniem reklamy do druku

płyta happy farm w znanym banku fotografii
kosztuje 2,5 tysiąca złotych

jedna fotografia z czystą świnką – na wyłączność
przez 7 lat
30 tysięcy złotych

do dezynfekcji ściółki prosiąt używa się
tych samych preparatów co
do czyszczenia ścieków kanalizacji
zanieczyszczonych jezior i innych wód

kilka tygodni po odejściu z polsko-duńskiej korporacji
anna porębska zakłada pracownię rozwoju osobistego kobiet
jej celem jest

dobroć
rozwój
dotyk ciepłych dłoni
przyjaźń
miłość
oswajanie się z rzeczywistością
nauka mądrym słowem
siła wspaniałych uczuć

jej kolory to
pomarańcz
czerwień
żółcień
błękit

tymczasem paszowcy debatują w Łebie

jeden z pracowników polsko-duńskiej korporacji
uważa że karp to ryba która ma styl
dlatego czas wolny spędza na karmieniu wyżej wymienionej
proteinowymi kulkami o smaku waniliowym

inna z pracowniczek tejże korporacji
pojechała na staż do kopenhagi
gdzie szukała określonego wirusa
w kurczaku z rozciętym tułowiem

jej koleżanka jest pierwszą w polsce kobietą nadzorującą
męski zespół marchendiserów
jej przełożony jest wicemistrzem świata w kickboxingu
uważa że sport daje mu wewnętrzną siłę i spokój

następczyni anny porębskiej
nie ma zielonego pojęcia jak
wyglądają kury nioski

i przyznaje się do tego
telefonicznie


I poważnie. Uprawiajcie kickboxing. Daje wewnętrzną siłę i spokój.


Kira Pietrek, „Język korzyści”. WBPiCAK, Poznań 2010

piątek, 22 kwietnia 2011

Michał Murowaniecki, "Spięcie"


Słońce wylazło niespodziewanie. Wyprałem grubą kurtkę, by połazić jeszcze w niej, kryć gnaty przed surowym wiatrem a tu słońce pokazało swoją bladą dupę. Czuję się jakby przez nie ktoś patrzył na mnie jednocześnie mnie oślepiając, bym nie skumał kto tak lampi się we mnie. Sprytnie by to było urządzone, sprytne szpiclowanie.
Skoro na zewnątrz cieplej się zrobiło, to i wieczory w piwnicy już rzadsze, bo człowiek to zwierze, które wraz z owadami opuszcza gniazdo, gdy tylko ciepły wiatr zawieje. Pleanerowa pogoda kusi.
Dziś przed słońcem ratuje mnie Michał Murowaniecki książką „Spięcie”. Wystarczyłoby powiedzieć, że książkę jednak coś łączy z książkami Cioka i Orlińskiego, czyli pozycjami wydanymi w Bibliotece Arterii w 2010 roku. To przede wszystkim wrażliwość na otoczenie, w którym poeta się znajduje, Próbuje je opisać poetyckim sznytem jakby to miało coś zmienić. No i właśnie. Mam wrażenie, że książka Murowanieckiego nie została napisana w myśl jakiejś idei. Poeta pisze, bo lubi świat słowa. Tak wymyślił siebie, taki ma pomysł, by w świecie, na który się nie prosił funkcjonować jako poeta.
Przecież ta książka nie jest ani kontrowersyjna, ani nawet wyjątkowa pod względem języka, rekwizytów jakimi się posługuje. A jednak przyciąga uwagę. To jej duża zaleta. I zawsze tak jest, kiedy autor pisze lekką ręką.
Niebezpieczeństwo takiego poetyzowania polega na tym, że kiedy poecie wiersze wychodzą jak pewnemu znajomemu włosy, to w końcu będą podobne do siebie, rozmyją się, staną się masą białych niewolników w rękach czytelnika, który będzie mógł sobie o nich mówić, co mu się spodoba. A chodzi jednak o to, by to wiersze górowały nad czytelnikiem, by były jednoznaczne, silne i agresywne. Wytrenowane i zawsze gotowe do konfrontacji.
Na szczęście Murowanieckiemu nie grozi stanie się wychudzonym brandzlusiem poezji. Wie czego chce, pisze. Notuje to, co mu utkwiło w pamięci: głos Nelly Furtado, świerszcz nad lustrem, pługi. Rejestruje ołówkiem niczym mózg okiem. Czepia się wszystkiego, co odbierze zmysłami. Nie zawsze mogę sobie w wyobraźni odwzorować, to co bohater tych wierszy widzi, odczuwa. Może to kwestia warsztatu albo mojego sposobu widzenia tych rekwizytów. Dość powiedzieć, że przykuwa uwagę. Że poeta znalazł sposób na płodzenie wierszy. Sam przyznaje w wierszu „Backspace”:

Mógłbym tak o sinych korytarzach i owadach na suficie,
O atomach powietrza odklejonych od lamperii.


Trudno przy tym powiedzieć o czym jest zestaw tych wierszy. Już po wierszu „Grań” odniosłem wrażenie, że istniej on sam dla siebie, jakby znalazł się tu przypadkowo. Ta książka to piwnica z klamotami, do której człowiek donosi kolejne znalezione dziwactwa, resztki wydalone przez podwórka, kuchnie, strychy. Zresztą, nawet poszczególne wiersze nie mogą się zdecydować, co chcą powiedzieć. To specyficzne podejście do wiersza: pozwolić mu płynąć według własnego uznania, niech zmienia bieg, kierunek. Jak w cytowanym wierszu „Backspace”. Bohater wiersza najpierw mówi o szpitalu (ciekawie, efektownie) potem powraca wspomnieniami do pasztetu jedzonego z ojcem. Niby takie tam, byle co, byle jak. No nie, nie byle jak. Te wiersze są jak dni. Nie wiadomo, dokąd zawiodą, czym się skończą.

Jest ciepły wieczór. Kusi, by pobrać konkretną dawkę rozbujawkujającej cieczy w plenerowych warunkach. Słyszę jednak kroki kogoś, kto ma ochotę na ogórki kiszone, które nie są puste w środku, w tym roku wyszły chrupiące i soczyste ( he, w tamtym). Nie wyjdę stąd. Nie wyjdę stąd chyba nigdy.


GRAŃ

Niech zmęczenie ogranie wszystkie nasze drogi
Jacek Bierezin


Okazuje się, że chowamy przepaść w ustach, że jutrzejsza
Spowiedź będzie bryłką lodu w gardle. Kartki wypełniają

Każdą kieszeń spranej kurtki. Znaki drogowe zaczynają kłamać.
Oraz dłuższe wersy, szosy wyludnione, poszarpane wiatrem.

Tyle rzeczy gdzieś pozostawionych; godziny, które wypadły
Z przedziału. Przespane krańcówki. To zmęczenie, ta ukochana

Podróż. Ta częstotliwość drgań.


Michał Murowaniecki, "Spięcie", Biblioteka Arterii 2010

środa, 13 kwietnia 2011

Wudet

Nikogo tu nie ma. Tylko my zostaliśmy. Jesteśmy w Wiejskim Domu Towarowym (wudecie). Siwy przymierza spodnie w opuszczonym stoisku. Ja bawię się kolejką elektryczną w boksie z zabawkami, nigdy kolejki nie miałem. Krzyczymy sobie ho ho i palimy fajki ze spożywczaka. Burmistrz się dobijał szukając pożywienia, nie otworzyliśmy. Siwy wybrał sztruksy. Samochódy chódy burmistrza i kilku innych osób odjechały w inne strony, do innego świata tata. My zostajemy tutaj. Tu czekamy na ratunek rachunek. Biegamy i wspominamy piosenki.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Piotr Kępiński, "Słona mgła"


Dużo jest czasu na czytanie, grzebanie w kartonach i workach z książkami. Docieram do najdalszych zakątków piwnicy pilnowanych przez pająki i pamiątki po remontach otulonych wieloletnim kurzem.
Czas bierze się stąd, że go nikt nie zabiera. Prawie wszyscy wyjechali z miasteczka. Jeden by zarabiać, inny by nie zarabiać pracując w nocy po 12 godzin, jeszcze inny by grać na perkusji w zespole, koncertować. Nagle okazało się, że jest dobrym perkusistą. W miasteczku niby wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie chciał mu przeszkadzać w dojeżdżaniu skuterem do roboty na 12 godzin. W Polsce może i wiedzieli, ale od dawna mają już swoich na podorędziu. Tam okazało się, że człowiekowi dana jest druga, trzecia szansa.
Kolejny, który mógłby zabrać mi czas poszedł na tort do siostrzeńca. No i dobrze, słodyczy wszelkiej brak nad jeziorem. Następny miał do załatwienia kilka spraw, poza tym woli gadać do siebie i słuchać Radia Maryja, co za rozrywki ludzie dziś mają.
Wszystko ma swoje dobre strony. Znalazłem książkę Piotra Kępińskiego „Słona mgła”. Postaram się nie mądrzyć na temat książek poetyckich, dużo jest tego mądrzenia się, inni są w tym lepsi.
Czytam ja sobie tę książkę, w której bywają wiersze odsyłające gdzieś daleko do przeszłości, jednocześnie nie sentymentalne. Wręcz frywolne między wersami.


W STRONĘ OKOPOWEJ

potomkowie szmalcowników
synowie wędkarzy niedzielnych
wietnamczycy z placu grzybowskiego
kierowcy sprzedawcy
polscy Polacy w butach skórkowych
z chleba razowego o noskach ostrych

kołnierz w kołnierz kropla przy kropli
ojciec z twarzą siną matka z gęsią szyją
tętni tramwaj i jedzie
twarze też jadą

spodnie w kant obłocone
nieistniejące drogi do dzisiaj
okadzone okopcone


Wiersze Piotra Kępińskiego dobrze się sprawdzają w głośnym czytaniu.


Piotr Kępiński, „Słona mgła”, WWBPiCAK, Poznań 2006

piątek, 8 kwietnia 2011

Brian Patten - wywiad w Gazecie Wyborczej


W dzisiejszej Gazecie Wyborczej krótki wywiad z Brianem Pattenem autorem książki, o której niedawno wspominałem.

Na pytanie czy istnieje coś takiego jak „kariera poetycka” odpowiada:

I to we wszystkich kulturach, ale kiedy poeta już ją zrobi, osiągnie tę pozycję, kiedy zaczyna wykładać o poezji albo wręcz „uczyć” – wtedy coś w nim umiera. Poeci, których szanuję najbardziej, nigdy nie napisali recenzji cudzej książki poetyckiej.

To tak pod rozwagę, pod rozwagę.