środa, 17 sierpnia 2011

Marcin Cielecki, Ostatnie królestwo.

Sierpień. Nadal słyszę rozmowy o pracy. Ciągle się odchudzamy. Nieustannie krążą wokół mnie pytania o przyszłość. Zapewnić coś dzieciom, wyjechać na wakacje w porządne miejsce. Kręcić dupą, mrugać okiem, jak pisał Dariusz Kaczyński. Wystarczy spojrzeć w poprzednie sierpnie, by przekonać się jak mocno zmienił się obrazek. Inne barwy, inne dźwięki. Nowe spodnie, kolejny serial.
Siedzę na dupie i czytam. Tym razem z ogromną przyjemnością, ale to nie przyjemność równa jedzeniu kotleta albo piciu czegoś, co smakuje dobrze. Czytam książkę Marcina Cieleckiego „Ostanie królestwo” i przekonuję się, że pogrążony jestem w głębokim kryzysie. Ja i inni. To nie kryzys finansowy, o którym tyle się mówi. To nie odebrany socjal mający niby wywoływać zamieszki. To kryzys przekonań – tak powiedzmy. Nie wiem, co myśleć o czymkolwiek. Tak jakby wszystko, co wokół się dzieje było nieistotne, pozbawione środka. Każda książka, każde pismo, każdy program, każda rozmowa. Bez środka. Tylko okładka.
Dzięki wierszom Marcina Cieleckiego podejmuję w sobie walkę o coś, co kiedyś nazywano ideałami. Dziś to słowo nie istnieje, nie istnieje rozumiane tak jak dawniej. Nie. Zresztą nie, nie o tym chciałem mówić. Nie jednego nauczyciela zamęczono już ideałami. Czytam wiersze pod wspólnym tytułem „Brewiarz” i zaczynam powracać myślami do czasów, w których nie myślałem, by być kimś konkretnym, nie zastanawiałem się nad tym w ogóle. Miałem imię i nazwisko – to wystarczyło. Czymś się zajmowałem, każdy coś robił i robi. Teraz jednak chcemy być kimś konkretnym, być postacią. Sami siebie wyposażamy w jakieś przymioty, umiejętności. Musisz być wyraźny! – krzyczę do siebie. Wysiłki, by uczynić siebie postacią, spełzają na niczym, bo jeszcze nikomu nie udało się nadbudować, tego, co stworzyła natura. Staję się jeszcze bardziej rozmyty. Pozostaje tylko niezadowolenie. Znam takich, co nabawili się przez to depresji. Zniekształceń przeróżnych.
Poezja Marcina Cieleckiego w tomie „Ostatnie królestwo” już od pierwszych słów jest refleksyjna. To przestrzeń zarezerwowana dla tych, którzy się nie spieszą. Mogę z tą poezją dyskutować. Pytać czym jest ostatnie królestwo, gdzie się ono znajduje? Nie to jednak jest dla mnie istotne. Najważniejsze jest samo obcowanie z wierszami prowadzącymi mnie za rękę po królestwie autora, które jest jednocześnie naszym, bo autor żyje między nami. Już w pierwszym wierszu poeta proponuje, by udać się gdzieś indziej, opuścić swoje oswojone już miejsce.

Porzućmy Europę. Wyjedźmy tam, gdzie nienawidzą białego człowieka.
Na równi z innymi będziemy zbierać swoje żniwo.
Zachwyceni własnym poniżeniem uciekamy przed toczącym się walcem historii.
Dogmaty siły i kultury upadają bez jednego wystrzału. Nasi
mężczyźni nie potrafią walczyć.

To jeden z nielicznym momentów, w których autor decyduje się na wymianę zastanego stanu rzeczy. A tego właśnie najbardziej potrzebuje każda poezja, szczególnie, jeśli ma oznaczać OSTANIE królestwo. Cytowany przeze mnie wiersz, to pierwszy tekst w zbiorze wydanym przez Topos w 2010 roku. Czytam w nim, że tzw. bohater liryczny jest gotowy na przyjęcie w siebie życia. Łączy mi się to jakoś niewyraźnie co prawda, z ostatnim wierszem, w którym bohater zamieszkuje ciało będące „zawiniętą mową”. Zadomowił się tu „słononerw” i nakazuje szukać swojego miejsca na ziemi/wersie.
Tu zaczynam się gubić.


To królestwo kurczy się, jak pisze Cielecki w wierszu „Bezkrólewie”.
Ja też się kurczę czytając te wiersze. Zamykają mnie one w swoim królestwie (czym ono jest? Językiem? Tradycją? Kulturą? Na jedno wychodzi właściwie). Nie tego jednak chcę, zaczynam mieć dość. Dlaczego? To wysokiej półki poezja mówiąca swoim głosem, mająca swoje zdanie. Jednak brakuje mi tu wyrazistej abdykacji, wymówienia posłuszeństwa. Tytuł „Ostanie królestwo” brzmi poważnie, zapowiada coś granicznego. Ja jeszcze tego w książce Cieleckiego nie znalazłem.
Doceniam jednak refleksyjny głos poety. Zauważa on wartość słowa, wiary, zwątpienia. Nie biegnie a pochyla się nad światem. Stara się go jeszcze raz zrozumieć. W tych wierszach widać poszukiwanie świata wewnątrz siebie, w sobie. Bohater nie ogląda się na innych, sam mówi w wierszu „Zimowy król”:

Szukam w sobie tego miejsca szczęścia, mego zesłania, co byłoby
taką przestrzenią jak ta cisza. Poniżej miasto wije się w karnawale
bólu.

Zmęczenie pogonią, klaksonami aut, cenami, modą widzę tu wyraźnie, widzę tu być może tylko dla siebie, tylko ja, bo autor słów takich jak moda nie stawia w żadnym wierszu. Poezja Cieleckiego zanurza mnie we mnie samym, pomaga odejść. Bohater tych wierszy też odchodzi, ale po to by znów wrócić. Innym będąc?




BREWIARZ

Wiem, drasnął mnie świat. Teraz chcę zamieszkać w pięknie,
pielęgnować swoją ranę,
pełzającą bliznę pamięci. Podarowane są poranki i wieczory,
a żaden nie jest wolny
od twarzy i przypadków. Co uczyniłem, czego zaniechałem
powraca wskazując palcem
i wypowiada wyraźnie: tak, to on.
Przyszłość jest bezmiarem wód.
Mam swój warsztat, a w nim kawę, oddech, brewiarz. W pokoju
obok śpi kobieta i syn,
moje zbawienie. I choć stałem się sam jak pęknięta ikona,
ani wybrany nawet nie przeklęty,
palącym ściegiem ceruję przełamaną taflę światła. Moje modlitwy,
gliniane ptaki nagle ożyłe,
idą i wracają, a nie spadają.
Wiem, jestem wolny. Bestia przez chwilę nic o mnie nie wie.

Wyhoduję las. Ostatnie królestwo dojrzeje, dłoń moja w twojej się
Zamknie.
Dalej będzie
Królestwo.






KONSTELACJA

Zbudził mnie szum wyciętych drzew. Piołunowy ogień
wstąpił w gościnę. Co dobre jest teraz: kwiaty piją wodę,
krążący wokół czas wchodzi we mnie i wychodzi kiedy zechce.
Zawinąłem się poezją jak płaszczem, otuliłem mową własną
Przed każdym mrozem, przed szeptem, głosem obcym. Na
kuchennym
stole herbata, pióro i kartka, z nich kreślę kolejne kręgi. Patrzę,
jak spisz w pokoju obok i spokojnie oddychasz.
Pomiędzy literami z pamięci łączę twoje znamiona i pieprzyki
w konstelację, a ona objawia moje imię. Odkryte są lądy i nazwane
krainy.
Tam śmiech się kulga, tam jęk mieszka, tam krzyk urwany
wespół z prośbą o jeszcze zagnieździł się w tobie i oblókł w ciało.
Nadaliśmy mu imię.
Smakuje powietrze wreszcie nie pamiętając nazwisk. Otulony
wierszem
jestem bardziej nagi niż jedna z tych bezbronnych chwil
pogodzenia się.
Ćwiczenie w milczeniu, ćwiczenie w umieraniu.





Marcin Cielecki, „Ostanie królestwo”, Biblioteka Toposu, Sopot 2010




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz