niedziela, 4 marca 2012

Karol Maliszewski, MANEKINY

Opowieść Karola Maliszewskiego MANEKINY czyta się z zapartym tchem. To dziwne tym bardziej, że nie jest to tradycyjna linearna fabuła postawiona na solidnych przyczynowo-skutkowych zasadach.
Ta właściwość przykuwa moją uwagę najbardziej. Dlatego też polecam książkę Maliszewskiego wszystkim, nie tylko miłośnikom literatury, ale również tym, którzy mają wątpliwości, co do sensu czytania książek, jako zajęcia, które nie może przynieść większych emocji.
To mi się zgadza: Karol Maliszewski człowiek ciągle zaczytany, piszący o tym co przeczytał, jak przeczytał, gdzie przeczytał, pisze książkę o pisaniu. Proszę mi wybaczyć mój daleko posunięty subiektywizm (hehe, jak to brzmi), napiszę tylko o tym, co przyszło mi do głowy podczas lektury MANEKINÓW nie skupiając się na fabule prawie w ogóle.
Wiele tu odwołań do literatury już spoczywającej na półkach, pojawia się kilku bohaterów znanych z innych książek. Czuć tu, żeby tylko powtórzyć przeczucia innych,  Schulza, pojawia się Iwaszkiewicz, Exupery, pan Kleks. Jesteśmy otoczeni bohaterami literackimi, tkwimy w ich światach. Autor sam informuje czytelnika, gdzie kto się przypomniał ze swoimi wydarzeniami, frazami, bohaterami.
Podczas lektury MANEKINÓW nie opuszczało mnie wrażenie, że człowiek nie może żyć w pełni bez stwarzania czegoś. Człowiek nie może żyć tylko swoim życiem. A nawet jeśli jego życie tylko go zajmuje, musi temu życiu coś dotwarzać. Owe manekiny niczym światy równoległe zapewniają, że istnieje prócz nas coś jeszcze, nie ważne nawet co, ważne, że stanowić może punkt zaczepienia, chronić przed poczuciem pustki, mimo że z jej powodu sięgamy po wszelkie próby stwarzania.
Ksiązka jest inspirująca, wyzwala wyobraźnię. Narrator ingeruje często w świat przedstawiony. Zaciera tym samym różnicę między radością wynikającą ze świadomości, że uczestniczymy w złudzeniu jakie daje wykreowany świat a dobitną realnością (s. 158). To burzy spokój czytelnika. Burzą jego spokój również bezpośrednie zwroty ze strony autora, który niczym aktor w teatrze wywołuje czytelnika na scenę, zaprasza do udziału w spektaklu (s.110). Te próby nawiązania dialogu z czytelnikiem, moim zdaniem, sugerują, że autor nie jest z innego świata, że chce powiedzieć coś mocno, dobitnie, ale trudno mu, mimo wszystko, przebić się przez obojętność, przez wszelkie fasady jakie buduje forma, czytelnik jako zbiór wszelkich doświadczeń i sam autor jako pewnego rodzaju wynik powyższych.

„A piszę to teraz, bo nigdy nie było okazji i przede wszystkim nie było zwyczaju mówienia o uczuciach. Chcę ci powiedzieć, że na swój sposób kochałem cię i nieraz czekałem z utęsknieniem na chwiejne, a pełne godności pojawienie się twej kruchej postaci na kamiennej scenie ulicy.”
To bezpośrednie wyznanie, pozbawione min i gestów w pełni oddaje zamysł książki, w której pojawiają się motywy teatru, sceny, kreowania, stwarzania. Tu ciągle coś się dzieje, świat podlega nieustającym zmianom, które mogą odbierać coś ważnego a w zamian dawać nieznane, co z trudem oswajamy. Nagle, dla kontrastu, pojawiają się wyznania narratora, który jakby chce odbić się od roli opisywacza a przyjąć nieco ważniejszą rolę – podmiotu istniejącego w świecie przedstawionym, nie zaś obok niego.
W świecie szekspirowskim, gdzie jesteśmy aktorami w teatrze świata bezpośrednie wyznania zapadają w pamięć. Jak MANEKINY Karola Maliszewskiego.



Karol Maliszewski, MANEKINY, Prószyński i S-ka 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz